Recenzja filmu

Kto pierwszy, ten lepszy! (2002)
Reginald Hudlin
Elizabeth Hurley
Matthew Perry

W pogoni za milionem

Lato to najlepsza pora na filmy lekkie, łatwe i przyjemne, nie wymagające od widza zbyt wielkiego wysiłku umysłowego i stanowiące czystą rozrywkę. Wakacje to czas kina akcji i mniej lub bardziej
Lato to najlepsza pora na filmy lekkie, łatwe i przyjemne, nie wymagające od widza zbyt wielkiego wysiłku umysłowego i stanowiące czystą rozrywkę. Wakacje to czas kina akcji i mniej lub bardziej śmiesznych komedii. Wszyscy świetnie zdajemy sobie z tego sprawę i do takiej polityki wytwórni i dystrybutorów filmowych zdążyliśmy się przyzwyczaić. Bez zdziwienia i zbytnich oczekiwań widzowie potraktują więc kolejną letnią premierę - komedię "Kto pierwszy, ten lepszy". Bohaterem filmu jest Joe (Matthew Perry), przystojny, niezbyt bogaty i raczej nieszczęśliwy goniec kancelarii prawniczej. Jego głównym zadaniem jest doręczanie klientom pozwów sądowych i dokumentów rozwodowych. Pewnego dnia dostaje z pozoru bardzo proste zadanie - ma zanieść pozew rozwodowy żonie bogatego ranczera z Teksasu. Sprawa szybko zostaje załatwiona, jednak owa piękna i zaskoczona działaniami swojego męża kobieta, niejaka Sara Moore (Elizabeth Hurley), proponuje Joemu układ, który pozwoli mu zarobić zamiast 5 tys. okrągły milion dolarów. Wystarczy tylko zapomnieć o dotychczasowym pozwie i dostarczyć odwrotny dokument Gordonowi Moore'owi. Według prawa Teksasu tylko w przypadku gdy żona pierwsza dostarczy mężowi dokumenty, może mieć prawo do 50% jego majątku. Nowe zadanie Joego nie jest jednak takie proste. Jego kancelaria wysyła następną osobę w pogoni za Sarą a sprytny Gordon ustawicznie ucieka, w dodatku ochraniany przez czarnoskórego olbrzyma, z którym lepiej nie zadzierać. "Kto pierwszy ten lepszy" to dość specyficzna, zwariowana komedia romantyczna, w której zdecydowanie więcej niż romansu znajdziemy humoru (a przynajmniej prób rozśmieszenia widza) i czystej akcji. Film opiera się na wielu schematach, praktykowanych przy okazji różnych gatunków filmowych. Jest tu romans, w którym dwójka pozornie nie pisanych sobie ludzi odnajduje wspólną przyszłość. Jest tu też trochę kina akcji z pościgami, kraksami i scenami nawet dla miłośników crossowych wyścigów motocyklowych. Znajdziemy tu również elementy komedii, opierającej się na zasadzie, że najśmieszniej jest, jeśli ktoś dostanie po głowie. Nie brakuje tu rubasznych dowcipów - jest tu i puszczanie bąków i żarty natury zwierzęco-fekalno-seksualnej. Zaprezentowany w produkcji humor nie należy do najbardziej wyszukanych, ale film ogląda się całkiem miło. Do najzabawniejszych scen należą bez wątpienia te, w których w groteskowy sposób obnaża się cechy charakterystyczne dla Teksasu i jego mieszkańców, jak np. zamiłowanie do kowbojskich kapeluszy i wiejsko-farmerskich klimatów, broni (którą noszą tu nawet staruszki i matki z dziećmi) i popierania kary śmierci. Niby to wszystko było, ale tą przedziwną mieszanka wbrew pozorom przełyka się łatwo. Nie zdarzyło mi się wprawdzie roześmiać szeroko zbyt wiele razy, jednak uśmiech sympatii rzadko znikał z mojej twarzy i przyznam, że nie było też momentów, w którym bym się jakoś specjalnie nudziła. Do obsady też się nie można przyczepić. Dla panów jest piękna Elizabeth Hurley. Miło na nią popatrzeć i z przyjemnością słucha się jej brytyjskiego akcentu. Nie trudno się dziwić filmowemu Joemu, że miękną mu nogi gdy sara wymawia słowo "kąpiel". Dla pań jest zaś bardzo sympatyczny i czarujący Mathhew Perry, który okazuje się dużo bardziej przedsiębiorczym i pewnym siebie mężczyzną niż odtwarzany przez niego Chandler w serialu "Przyjaciele". To film, który nie pozostawia po sobie śladu - wychodzi się z kina i już zupełnie o nim nie pamięta. Co ważne jednak, nie odciska też żadnego negatywnego piętna i nie jest jakimś skandalem w stylu "Śnieżnych psów" czy "Statku miłości". Ot komedyjka, do obejrzenia w letnie popołudnie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?